Czy prezydent Gdańska spojrzy w oczy rodzinom ofiar komunizmu i faszyzmu?

Gdańsk to miejsce, gdzie w XX w. krew za wolność przelewała się niemal w każdej dzielnicy. Miejsca te ciągną się od Westerplatte przez Przeróbkę, Śródmieście po Zaspę. Kalendarz w Gdańsku z tego powodu jest pełen wydarzeń rocznicowych. Czy prezydent Gdańska po słowach w niemieckim radiu będzie miała teraz odwagę stanąć nad grobami ofiar komunizmu i faszyzmu - wśród ich rodzin? Jak to zamierza zrobić?

29 września odsłuchałem reportaż w programie drugim niemieckiego radia pt. "Eine Straßenbahn namens Danzig. Die PiS-Kampagne gegen Gdansk", czyli w tłumaczeniu: "Tramwaj o nazwie Danzig. Kampania PiS przeciwko Gdańskowi". Pomyślałem wtedy, o moich już nieżyjących bliskich rodziny - pradziadkach, dziadkach i babciach. Po słowach prezydent Gdańska, Aleksandry Dulkiewicz czuliby się co najmniej źle.

- Obecna władza wykorzystuje swoją siłę - ustawy przepycha przemocą, nie szanuje praw człowieka. Moja mama płacze i mówi: Boże, teraz jest gorzej niż za komuny! - mówi Aleksandra Dulkiewicz w reportażu.

- To jest chichot historii - metody faszystowskie nadal działają - uważa Dulkiewicz.

- Patrzymy na Białoruś, na zrywy, kilkudziesięciotysięczne demonstracje, jak ludzie walczą o swoja godność, myślę z żalem, że Polacy się urządzili w wygodnym ciepełku, że to czy jedna, czy druga rzecz jest ograniczana, to nam nie przeszkadza. Wolność jest zabierana po kawałku, to jest przerażające - przecież tak było w III Rzeszy. Z drugiej strony - jesteśmy tak skrajnie podzieleni. I ten rów między obywatelkami i obywatelami będzie bardzo trudny do zasypania - mówi Dulkiewicz na końcu reportażu.

Pod tym linkiem znajduje się cały reportaż.

Każdy ma bliskich, których dotknęły skutki wojny

Mój pradziadek - Feliks Kudajewski - był więźniem politycznym KL Stutthof pod numerem 21 432. Trafił tam, bo działał w siatce konspiracyjnej Armii Krajowej na terenie Pojezierza Brodnickiego.  Na początku marca 1943 r. wpadł w ręce Gestapo i został przewieziony do Gdańska. Był przetrzymywany i torturowany w dzisiejszym budynku delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jego koniec nadszedł 5 stycznia 1944 roku właśnie w KL Stutthof. Oficjalnie zmarł na zapalenie wyrostka robaczkowego. Spalono go w krematorium prawdopodobnie z innymi ciałami.

Dwie córki Feliksa Kudajewskiego, a więc i w tym moja śp. babcia, po zatrzymaniu ojca zaangażowały się jeszcze bardziej w działalność konspiracyjną przy Armii Krajowej w Brodnicy. W międzyczasie były na robotach przymusowych na terenie Niemiec. Gdy przyszło “wyzwolenie”, a za nim komuna, zgodnie z rozkazami wstrzymały działalność konspiracyjną i nie mówiły o niej ponad 45 lat. 

Legitymacja Felika Kudajewskiego (fot. arch. prywatne)
Legitymacja Feliksa Kudajewskiego (fot. arch. prywatne)

Wyobraźcie sobie, że przez rok nie możecie mówić o śmierci swojego bliskiego, a co dopiero przez 45 lat macie zakaz rozmowy o tragicznej śmierci, zgładzeniu, swojego ojca, który był więźniem politycznym. Nie możecie się nikomu zwierzać, ponieważ był z Armii Krajowej. Postulowanie wartości tej organizacji w czasach PRL groziło wyrugowaniem ze społeczeństwa. To były najłagodniejsze konsekwencje.

Tymczasem gdy już w latach 90. rany były zagojone przez niepamięć, przychodzi wolna Polska. Koszmar wojny wraca, bo można już o niej mówić. Docierają dokumenty o śmierci ojca i całe życie sprzed 50 lat staje przed oczyma. Kolejna trauma, a z historią ojca trzeba się rozliczyć dla potomnych. Ta bezsilność, grymas na twarzy przy otwieraniu kolejnych dokumentów nadesłanych z KL Stuthoff, to obraz, który zostaje w pamięci po babci. A podczas rodzinnego zwiedzania obozu już XXI wieku, babcia nigdy nie przekraczała jego bram. Zostawała w aucie. Nie miała ochoty oglądać miejsca kaźni swego ojca.

List zawiadamiający o śmierci i spaleniu ciała Feliksa Kudajewskiego (fot. arch. prywatne)
List zawiadamiający o śmierci i spaleniu ciała Feliksa Kudajewskiego (fot. arch. prywatne)

Czytaj też: Drakońska kara za brak maseczki. Kopanie grobu dla zmarłego na Covid-19

Co teraz pani prezydent Gdańska?

Takich historii wśród mieszkańców Gdańska jest pewnie więcej. Pewnie są i bardziej tragiczne. To są niesamowite emocje, cierpienie i bezsilność wobec losów życia, wobec wojny, której przecież Polacy nie wywołali. Tymczasem słowa Aleksandry Dulkiewicz, były jak rozdrapanie strupów, jak stąpanie po pomniku. Przerażające, przykre i przesiąknięte nienawiścią.

Westerplatte, Victoriashule, Poczta Polska, Gedania, czy Cmentarz na Zaspie, a może i Piaśnica, a nawet KL Stuthoff. Tam może będzie prezydent Gdańska oddawać hołd ofiarom pomordowanym, zgładzonym, pozbawionym w sposób brutalny życia. Przyjdą ich potomkowie.

A potem może pojawi się pod Pomnikiem Stoczniowców, Pomnikiem Obrońców Wybrzeża, ustawionym ku czci ofiar komunizmu. Ich rodziny i bliscy wciąż żyją. Oddadzą cześć.

Zastanawiam się, jak wszystkim tym osobom spojrzy w oczy prezydent Gdańska? Czy w ogóle spojrzy? A może otoczy się współpracownikami i ochroną, by nikogo poza nimi nie widzieć. Zastanawia mnie to tym bardziej, że w jednym z wywiadów prezydent powiedziała, że nie żałuje swoich słów.

To jest niebywałe.

MACIEJ NASKRĘT

Czytaj też: Cezary Tomczyk i jego 5 wpadek, o których trudno zapomnieć

Nie ma jeszcze komentarzy.

Zostaw komentarz